Czasem pewne rzeczy są zupełnie zaskakujące-oglądamy „jedyną
rzetelną” stację telewizyjną w której słyszymy: „taka jest prawda, bo takie są
Fakty w TVN” powtarzane przez Justynę Pochankę i dziwimy się, że taki kit, nam
wciska. Patrzymy na polityków i dziwimy się, kto ich wybiera. Jest wiele
zaskakujących rzeczy, np. ile wśród osób bezrobotnych, jest inteligentnych
ludzi i jak głębokie rozmowy, można przeprowadzić z napotkanym na przystanku
autobusowym „Panem Gienkiem”. Tym bardziej dziwią mnie, niektóre absurdy w
motoryzacji i podejście niektórych firm, do zagadnień z tego świata. A co mnie
zaskakuje w nich? A to, że tak duże koncerny, jakimi są producenci samochodów
pozwalają na marnotrawienie pieniędzy. Nie będę pisał o motoryzacyjnych
porażkach, ani o samochodach, które przez zaniedbania ich producentów, mając
wszystkie cechy by zostać liderami sprzedaży, nie stały się nimi. Napiszę o
niewykorzystanej szansie, jaką dają producentom samochodów, sporty motorowe,
takie jak F1 i WRC.
Że można na tym zrobić niezły interes udowodniły różne
marki, a taką, która zrobiła to najlepiej w czasach mi bliskich jest Subaru. Z
egzotycznego dla Polaków, a myślę, że i nawet dla Europejczyków producenta (w
końcu w UK samochody tej marki były rejestrowane, jako maszyny rolnicze), firma
ta przekształciła się w „dojącego” fanatyków sportów motorowych, rozweselacza.
Każdy z ludzi mających odrobinę pojęcia o samochodach, o sporcie, o tym jak
ważny jest środek ciężkości, prowadzenie i hamowanie chciał mieć Subaru Imprezę
WRX STi. Podobnie jak było z Mitsubishi Lancerem Evo. Jego kolejne generacje
przyciągały do salonów kolejnych, kolejnych i kolejnych klientów. Dlaczego? Bo każdy,
kto lubi sporty samochodowe i szybką jazdę chciał musnąć, choć trochę
„ucywilizowanych rajdówek”. Nie zupełnie samochody nam oferowane były tymi
rajdówkami, ale legendarne osiągnięcia na odcinkach WRC, przedkładały się na te
samochody i każdy cieszył się, że ma Imprezę, albo Evo- bo już sama nazwa na
klapie bagażnika cieszyła. A to i tak dużo.
Ci dwaj Japońscy producenci, przez pewien czas praktycznie
całą swoją markę i ich marketing oparli na legendzie wyniesionej z WRC, dlatego
też dziwi mnie, że inne firmy tego nie robią.
W pierwszej kolejności przychodzi mi na myśl…..Citroen.
Firma, która od wielu lat jest liderem w klasyfikacji konstruktorów w Rajdach
samochodowych, wszystko to dzięki wspaniałemu Sebastienowi Loebowi, ale nie
tylko. Nawet najlepszy kierowca świata, w kiepskim aucie nie osiągnie sukcesu,
a Citroen jest mu w stanie zapewnić świetny samochód, praktycznie, co sezon.
Loeb zaczynał jeszcze w Xarze WRC, potem było C4 WRC, a od czasu zmian
regulaminowych ściga się w DS3 WRC. I o ile DS3 występuje, jako hot-hatch, (DS3
Racing z 200 konnym silnikiem) o tyle próżno szukać odpowiedników hot-hatch
wśród C4 i Xary. Oczywiście, były wersje specjalne o nazwie „Loeb” i były też
VTS i VTR, ale czy można je nazwać narowistymi maszynami wprost z szutrowych
odcinków? Niezupełnie. Spójrzcie na Forda, kilka lat w WRC, kilka zwycięstw i
Ford Focus RS, z ponad 300 konnym silnikiem, a w dodatku napędzany tylko na
przednie koła. Samochód wyprodukowany w limitowanej liczbie egzemplarzy, która
rozeszła się na pniu.
Kolejną firmą, która odwołuje się do sportów motorowych jest
Ferrari. To ich wieczne chwalenie się w ile to milisekund skrzynia biegów
zmienia przełożenia- wszystko po to, by nabywca czuł się bardziej jak w
bolidzie F1. Zresztą to przeniesienia sterowania wycieraczkami, światłami na kierownicę,
po to by dominujące pod nią stały się łopatki sterujące skrzynią też ma za
zadanie sprawić, ze klient poczuje się jak w prawdziwym aucie wyścigowym. A
dlaczego? Bo wśród klientów Ferrari znajdują się osoby ceniące ich za wygląd,
klasę, renomę, ale też i za to, że w F1 przez wiele lat nie mieli sobie równych
i nawet teraz, stanowią realne zagrożenia w czołówce.
Podobnie kwestia ma się z McLarenem. Brytyjczycy wywęszyli
potencjał w renomie, jaką daje F1 i zaczęli budować samochody. Debiut? Mocny-
najszybszy samochód świata, zwany „F1”, a teraz maja za cel, rywalizować z
Włochami jak w F1, więc pokazali MP4-12C. Samochód, który mimo skomplikowanej
nazwy sprzedaje się nieźle, a i zbiera całkiem dobre recenzje. W związku z
podanymi przykładami po raz kolejny dziwi mnie fakt, że takie firmy jak Toyota,
czy Honda, które były obecne w F1, nie wykorzystywały profitów z tego
płynących. Przecież Toyota jest właścicielem Lexusa, a ten chce walczyć z
najlepszymi i prezentuje model LF-A, o ile łatwiej byłoby mu, gdyby w F1
jeździła np. stajnia Lexusa, i która pięłaby się w górę. Przecież od czasu
wycofania się Toyoty z F1 minęło sporo czasu, a ten czas mógłby być
wykorzystany na wspinaczkę w górę klasyfikacji. Wyobraźmy sobie jak mogłaby
teraz wyglądać klasyfikacja konstruktorów, gdyby Toyota zmieniła tylko markę na
Lexus. Może na drugiej pozycji zamiast Lotusa byłby….Lexus?
A o ile prościej byłoby sprzedawać Hondę Insight i CR-Z mówiąc,
że „to technologia KERS, rodem z F1, przystosowana i przeniesiona do samochodów
cywilnych, a wszystko po to, by dać większą frajdę z jazdy i obniżyć rachunki
za benzynę”? Ale Japończycy woleli dużo bardziej karkołomną akcję reklamową i
swoje bolidy w F1 okleili najpierw w grafikę mającą przypominać planetę
ziemską, a później zrezygnowali z biało- czarno-czerwonych barw na rzecz
ekologicznych biało-zielono-czarnych.
Wydaje mi się, że czasem nawet w największych koncernach
pieniądze wypływają strumieniami przez nie do końca zaszyte szwy zlepku różnych
pomysłów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz