czwartek, 19 lipca 2012

Sporty motorowe- zaprzepaszczone szanse.


Czasem pewne rzeczy są zupełnie zaskakujące-oglądamy „jedyną rzetelną” stację telewizyjną w której słyszymy: „taka jest prawda, bo takie są Fakty w TVN” powtarzane przez Justynę Pochankę i dziwimy się, że taki kit, nam wciska. Patrzymy na polityków i dziwimy się, kto ich wybiera. Jest wiele zaskakujących rzeczy, np. ile wśród osób bezrobotnych, jest inteligentnych ludzi i jak głębokie rozmowy, można przeprowadzić z napotkanym na przystanku autobusowym „Panem Gienkiem”. Tym bardziej dziwią mnie, niektóre absurdy w motoryzacji i podejście niektórych firm, do zagadnień z tego świata. A co mnie zaskakuje w nich? A to, że tak duże koncerny, jakimi są producenci samochodów pozwalają na marnotrawienie pieniędzy. Nie będę pisał o motoryzacyjnych porażkach, ani o samochodach, które przez zaniedbania ich producentów, mając wszystkie cechy by zostać liderami sprzedaży, nie stały się nimi. Napiszę o niewykorzystanej szansie, jaką dają producentom samochodów, sporty motorowe, takie jak F1 i WRC.


Że można na tym zrobić niezły interes udowodniły różne marki, a taką, która zrobiła to najlepiej w czasach mi bliskich jest Subaru. Z egzotycznego dla Polaków, a myślę, że i nawet dla Europejczyków producenta (w końcu w UK samochody tej marki były rejestrowane, jako maszyny rolnicze), firma ta przekształciła się w „dojącego” fanatyków sportów motorowych, rozweselacza. Każdy z ludzi mających odrobinę pojęcia o samochodach, o sporcie, o tym jak ważny jest środek ciężkości, prowadzenie i hamowanie chciał mieć Subaru Imprezę WRX STi. Podobnie jak było z Mitsubishi Lancerem Evo. Jego kolejne generacje przyciągały do salonów kolejnych, kolejnych i kolejnych klientów. Dlaczego? Bo każdy, kto lubi sporty samochodowe i szybką jazdę chciał musnąć, choć trochę „ucywilizowanych rajdówek”. Nie zupełnie samochody nam oferowane były tymi rajdówkami, ale legendarne osiągnięcia na odcinkach WRC, przedkładały się na te samochody i każdy cieszył się, że ma Imprezę, albo Evo- bo już sama nazwa na klapie bagażnika cieszyła. A to i tak dużo.


Ci dwaj Japońscy producenci, przez pewien czas praktycznie całą swoją markę i ich marketing oparli na legendzie wyniesionej z WRC, dlatego też dziwi mnie, że inne firmy tego nie robią.
W pierwszej kolejności przychodzi mi na myśl…..Citroen. Firma, która od wielu lat jest liderem w klasyfikacji konstruktorów w Rajdach samochodowych, wszystko to dzięki wspaniałemu Sebastienowi Loebowi, ale nie tylko. Nawet najlepszy kierowca świata, w kiepskim aucie nie osiągnie sukcesu, a Citroen jest mu w stanie zapewnić świetny samochód, praktycznie, co sezon. Loeb zaczynał jeszcze w Xarze WRC, potem było C4 WRC, a od czasu zmian regulaminowych ściga się w DS3 WRC. I o ile DS3 występuje, jako hot-hatch, (DS3 Racing z 200 konnym silnikiem) o tyle próżno szukać odpowiedników hot-hatch wśród C4 i Xary. Oczywiście, były wersje specjalne o nazwie „Loeb” i były też VTS i VTR, ale czy można je nazwać narowistymi maszynami wprost z szutrowych odcinków? Niezupełnie. Spójrzcie na Forda, kilka lat w WRC, kilka zwycięstw i Ford Focus RS, z ponad 300 konnym silnikiem, a w dodatku napędzany tylko na przednie koła. Samochód wyprodukowany w limitowanej liczbie egzemplarzy, która rozeszła się na pniu.

Kolejną firmą, która odwołuje się do sportów motorowych jest Ferrari. To ich wieczne chwalenie się w ile to milisekund skrzynia biegów zmienia przełożenia- wszystko po to, by nabywca czuł się bardziej jak w bolidzie F1. Zresztą to przeniesienia sterowania wycieraczkami, światłami na kierownicę, po to by dominujące pod nią stały się łopatki sterujące skrzynią też ma za zadanie sprawić, ze klient poczuje się jak w prawdziwym aucie wyścigowym. A dlaczego? Bo wśród klientów Ferrari znajdują się osoby ceniące ich za wygląd, klasę, renomę, ale też i za to, że w F1 przez wiele lat nie mieli sobie równych i nawet teraz, stanowią realne zagrożenia w czołówce.

Podobnie kwestia ma się z McLarenem. Brytyjczycy wywęszyli potencjał w renomie, jaką daje F1 i zaczęli budować samochody. Debiut? Mocny- najszybszy samochód świata, zwany „F1”, a teraz maja za cel, rywalizować z Włochami jak w F1, więc pokazali MP4-12C. Samochód, który mimo skomplikowanej nazwy sprzedaje się nieźle, a i zbiera całkiem dobre recenzje. W związku z podanymi przykładami po raz kolejny dziwi mnie fakt, że takie firmy jak Toyota, czy Honda, które były obecne w F1, nie wykorzystywały profitów z tego płynących. Przecież Toyota jest właścicielem Lexusa, a ten chce walczyć z najlepszymi i prezentuje model LF-A, o ile łatwiej byłoby mu, gdyby w F1 jeździła np. stajnia Lexusa, i która pięłaby się w górę. Przecież od czasu wycofania się Toyoty z F1 minęło sporo czasu, a ten czas mógłby być wykorzystany na wspinaczkę w górę klasyfikacji. Wyobraźmy sobie jak mogłaby teraz wyglądać klasyfikacja konstruktorów, gdyby Toyota zmieniła tylko markę na Lexus. Może na drugiej pozycji zamiast Lotusa byłby….Lexus?


A o ile prościej byłoby sprzedawać Hondę Insight i CR-Z mówiąc, że „to technologia KERS, rodem z F1, przystosowana i przeniesiona do samochodów cywilnych, a wszystko po to, by dać większą frajdę z jazdy i obniżyć rachunki za benzynę”? Ale Japończycy woleli dużo bardziej karkołomną akcję reklamową i swoje bolidy w F1 okleili najpierw w grafikę mającą przypominać planetę ziemską, a później zrezygnowali z biało- czarno-czerwonych barw na rzecz ekologicznych biało-zielono-czarnych.


Wydaje mi się, że czasem nawet w największych koncernach pieniądze wypływają strumieniami przez nie do końca zaszyte szwy zlepku różnych pomysłów.
A co Wy o tym sądzicie?  

P.S.
I jeszcze jeden powód, dla którego wszyscy chcą mieć Imprezę WRX SRi

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz